sobota, 12 sierpnia 2017

Rewolucyjna miejscowość - wspomina Eulalia Stasiewicz

Po ukończeniu Liceum Pedagogicznego w Łomży w 1947 roku i po solidnej pracy pedagogicznej w Naruszczkach i Śniadowie zostałam skierowana na roczny Państwowy Kurs Pedagogiczno-Społeczny Ministerstwa Oświaty w Łodzi. Po ukończeniu go miałam obowiązek zgłosić się do Kuratorium Oświaty w Białymstoku. Naczelnik Wydziału Kadr miał kłopot z zatrudnieniem mnie i odesłał do kuratora. Tym kłopotem była wzmianka w opinii: „Absolwentka z przesądami”. Kurator spojrzał na świadectwo i stwierdził: „Koleżanka ma dużą wiedzę, skoro mimo tego ocena dobra”. Wyjaśniłam dlaczego to poważne obciążenie znalazło się w opinii. Kurator oznajmił: „Cenię koleżankę za szczerość i kieruję do Szkoły Podstawowej i Liceum w Michałowie – najbardziej rewolucyjnej miejscowości w województwie. Tam koleżanka ideologicznie dojrzeje. Życzę, żeby koleżanka została żoną dyrektora Stasiewicza”.

Na pierwszym planie Antoni Stasiewicz, nad nim, czwarta od lewej Eulalia Stasiewicz.

Tak pokrzepiona ideologicznie i z dziwnym życzeniem udałam się do Michałowa. Wywarło ono na mnie miłe wrażenie. Schludna, spokojna osada, niewielki rynek, parterowe, drewniane domy; ludzie życzliwi, ciekawi „obcych”, chętnie rozmawiający.

Jeden z mieszkańców oferuje pomoc w dotarciu do szkoły. Dowiaduję się od niego, że Michałowo to dawny ośrodek przemysłu włókienniczego, rozwiniętego przez Niemców.

„Przewodnik” zwraca moją uwagę na duży, drewniany budynek, dotknięty zębem czasu. Uczą się tu dzieci klas I-VII. Kilkaset metrów dalej od tego reliktu przeszłości wznoszą się mury dużego, piętrowego budynku. Dowiaduję się, że to nowa szkoła, budowana na miejscu zburzonego w czasie wojny kościoła ewangelicko-augsburgskiego. Wkrótce będzie wykończona. Nieco dalej widzę niewielki, murowany budynek, pokryty białym tynkiem. Nie wygląda na szkołę, a jednak nią jest. Uczą się w niej klasy VIII-XI.



W szkole zastaję sympatyczną, młodą sekretarkę, która zapewnia, że będę się dobrze czuła wśród przyjaznego grona nauczycielskiego. Trudne są tu warunki pracy, ale jest nadzieja, że nowa szkoła będzie wkrótce wykończona.

Na ścianie widzę rozkład zajęć. Czytam nazwiska nauczycieli i wśród nich dwoje Stasiewiczów. Jak mógł zakpić ze mnie kurator? Dlaczego? Zgroza! Ciężar spada mi z serca, gdy dowiaduję się, że w szkole pracuje siostra dyrektora.

Po kilku godzinach wrócił z Białegostoku dyrektor. Gdy usłyszał, że zgłaszam się do pracy, roześmiał się. Po upływie dłuższego czasu, dowiedziałam się dlaczego był ten śmiech. Dyrektor usłyszał od kuratora: „Dyrektorze, skierowałem do pracy w waszej szkole nauczycielkę, jak się z nią nie ożenisz, będziesz fajtłapą”.

Po załatwieniu pierwszych formalności i przenocowaniu u pani sekretarki, wracam do domu. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie mogę dopasować słów kuratora „rewolucyjna miejscowość” do tego, co zobaczyłam.

W końcu sierpnia 1951 roku pełna zapału przyjeżdżam do pracy. Mam wynajęty pokój u dwóch starszych pań. Wchodzę i ogarnia mnie strach! Pokój bajecznie kolorowy, pełen doniczkowych kwiatów, sięgających do sufitu i niższych. Na nich wiele wypchanych ptaków. Łóżko z dużą pierzyną i poduszkami. Moja pościel zbyteczna. Po kilku dniach stwierdzam, że nie mogę tu mieszkać. Najbardziej krępuje mnie natarczywa opiekuńczość gospodyń. Zdarza się, że jedna przynosi mi miednice z wodą do mycia, a druga stoi z ręcznikiem. Proszę dyrektora o pomoc.  Po miesiącu mieszkam w małym pokoiku w szkole.

Przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego 1951/52 pierwsze posiedzenie Rady Pedagogicznej, składającej się z 20 osób. Wytyczne do pracy. Dyskusja nad planem pracy dydaktyczno-wychowawczej. Przydział zadań.

Pierwsze lody przełamane. Życzliwie zostałam przyjęta. Rozpoczęcie roku szkolnego 1 września – bardzo uroczyste. Hymn państwowy, wiersze, pieśni, przemówienie dyrektora, pierwsze spotkanie poszczególnych klas ze swymi wychowawcami.

Rozpoczynam pracę w nowej szkole. Cieszę się. Ośmioklasiści przyjęli wychowawczynię serdecznie. Warunki pracy mniej niż średnie. Sale lekcyjne małe, brak sali rekreacyjnej, gimnastycznej. Pomoce naukowe trzeba wykonywać samodzielnie, ale jest to, co najważniejsze – zapał, chęć do pracy. Mam wiele pomysłów, ale czy zdołam je w tych warunkach zrealizować?

Staram się zainteresować uczniów historią. Pragnę, by ją polubili. Metody prowadzenia lekcji to: w młodszych klasach rozmowa tematyczna, pogadanka, opowiadanie, w starszych klasach – dyskusja, rozwiązywanie problemów. Staram się wdrażać uczniów do pracy zespołowej. Najważniejsze fakty z historii Polski przybliżam uczniom wzbudzając w nich stosunek emocjonalny. Wykorzystuję fragmenty literatury historycznej i pięknej.

Początek lat pięćdziesiątych XX wieku to w Polsce zafascynowanie się socjalizmem. Budowa socjalizmu to główny cel, wytyczony przez PZPR. Do realizacji tego celu należało przygotować nowych ludzi o światopoglądzie naukowym. ZNP rozpoczął kształcenie ideologiczne nauczycieli. Zobowiązani oni byli uczestniczyć w zespołach szkolenia ideologicznego, które kończyło się egzaminem. Szkolenie ideologiczne w naszej szkole prowadziła koleżanka Michcia Średzińska. To była ironia losu! Jakże ta „polska nowoczesność” była jej obca!

Michalina Średzińska po prawej, dyr. Antoni Stasiewicz po lewej.

W Michałowie istniał Gminny Komitet PZPR, ale niewielu nauczycieli było członkami partii. Nie czułam oddziaływania Komitetu Gminnego na pracę w szkole. Należało jednak pamiętać, że „wytyczne Partii to obowiązek”. W planie wychowawczym, za który byłam odpowiedzialna jako zastępca dyrektora po półrocznej pracy, musiała być wzmianka o każdorazowym Plenum Partii. Na to zwracali uwagę wizytatorzy.

W szkole dużą aktywność wykazywały samorządy klasowe. Ich pomysłowość i odpowiedzialność nieraz zdumiewały.

Ważną rolę wychowawczą spełniało harcerstwo. Przewodnikiem drużyny harcerskiej był kolega Leszek Nos. Uczył również geografii. Stosował różne ciekawe formy kształtowania osobowości harcerzy.

Szkolne Koło Odbudowy Stolicy propagowało hasło: „Cały naród buduje stolicę”. Uczniowie cieszyli się każdą sumą, zebraną na odbudowę Warszawy.

Czołową organizacją było ZMP, które nie wymagało opiekuna. Czuwał nad ZMP Komitet Gminny PZPR. Koło ZMP liczyło niewielu członków. Byli to ideowcy. Zachwyceni byli ludową Ojczyzną, jej rozwojem, pomocą Związku Radzieckiego, przyjaźnią polsko-radziecką. Dobrze się uczyli. Na lekcjach historii najnowszej w klasie XI byli bardzo aktywni. Ciekawe były dyskusje. Materiału do dyskusji dostarczały „Nowe Drogi” i inne czasopisma. Kilku członków ZMP wzięło udział w Światowym Zlocie Młodzieży w Warszawie.

Perełką szkoły był chór, prowadzony przez koleżankę Liborską. Gościliśmy w szkole ekipę Polskiego Radia. Zainteresowała się chórem. W jednej z audycji radiosłuchacze usłyszeli piękne, ludowe pieśni w wykonaniu naszego chóru. Do szkoły napłynęło wiele listów od słuchaczy, zachwyconych pieśniami. Koleżanka Liborska była szczęśliwa. Cała szkoła również.

Dużym mankamentem był brak sali na organizowanie występów artystycznych z okazji różnych uroczystości. Korzystaliśmy ze świetlicy gminnej.

Przytoczyłam niektóre fakty z życia szkoły w latach 1951-1954. Ten okres zapamiętałam jako okres rzetelnej pracy całego zespołu pedagogicznego. Nie wiem, jak ja sprostałam w tym czasie wielu obowiązkom. Oprócz pracy w szkole uczyłam milicjantów, którzy uzupełniali wiedzę z zakresu szkoły podstawowej. Przygotowałam dwóch młodych piekarzy do egzaminu w Cechu Rzemiosł Różnych w Białymstoku. Aby ich uczyć musiałam zgłębiać tajniki piekarnictwa. Byłam z nimi na egzaminie. Nie zawstydziłam się. Zdali, otrzymali dyplomy czeladników. Ja natomiast pamiętam tylko „garowanie”.

Często w nocy pisałam prace i przygotowywałam się do egzaminów, bo rozpoczęłam studia zaoczne.

W sierpniu 1953 roku spełniły się życzenia kuratora. Zostałam żoną dyrektora Stasiewicza. Rozpoczął się nowy okres w moim życiu, też niezbyt łatwy. Jedyną ulga – przestałam być zastępcą dyrektora. Funkcję tą przejęła koleżanka Nazarczuk.

1 września 1954 roku w nowej szkole odbyło się rozpoczęcie roku szkolnego. Nie miałam szczęścia uczestniczyć w tej uroczystości, bo 4 września urodziłam córeczkę.

Nauczyciele zaczęli organizować pracę w nowych, bez porównania lepszych warunkach. Prawdziwa, nowoczesna szkoła. Można stawiać ambitne cele dydaktyczno-wychowawcze. Młodzież w większości była zdolna, głodna wiedzy, pracowita. Pracowałam w dobrych warunkach do czerwca 1956 roku. Lubiłam uczniów. Przeżywałam ich egzamin y maturalne, miałam tremę nie mniejszą niż oni. Cieszę się z sukcesów wielu z nich. Z przyjemnością oglądałam wspaniałe reportaże Tamary Sołoniewicz. Myślę, jak potoczyło się życie Włodka Monacha, który jako jedyny z województwa dostał się na studia w Moskwie. W nagrodę zostałam zaproszona do stołu prezydialnego na sierpniowej wojewódzkiej konferencji nauczycieli. Pamiętam o Nince Barszczewskiej, niezrównanej energicznej przewodniczącej samorządu klasowego. Spotykałam uczniów w szpitalach i pracowałam z moją wychowanką Jadzią Wądołowską w Łomży. Była sumienną nauczycielką. Gdy byłam dyrektorem szkoły w Łomży i zdarzył się w niej przypadek kradzieży, na dochodzenie przyszedł oficer milicji, który był także absolwentem michałowskiego LO. Podałam tylko kilka przykładów uczciwej, sumiennej pracy dawnych uczniów szkoły w Michałowie.

Gdy czytam w prasie o jakimś wydarzeniu albo słyszę, że Michałowo zmieniło się nie do poznania, przychodzą mi na myśl słowa kuratora sprzed 66 lat – „rewolucyjna miejscowość”. Nie wówczas, ale teraz to określenie pasowałoby do Michałowa. Może nie nastąpiła rewolucja klasyczna, ale zmiany, które w Michałowie zaszły w stosunkowo krótkim czasie, można nazwać rewolucyjnymi.

Często wspominam Michałowo, które pożegnałam w 1956 roku. Wspominam uczniów i nauczycieli. Miłe były spotkania towarzyskie przy herbacie, w których uczestniczył „batiuszka” Strokowski z żoną. Ksiądz katolicki Tołłoczko nie podpisał sztokholmskiego Apelu Pokoju. Decyzją władz nie mógł uczyć w szkole.

Wspominam mieszkańców, od których doznałam wiele życzliwości. Bliskie jest mi Michałowo. Zostawiłam tam drogi skarb – pierwszą kochaną córeczkę. Wyjechaliśmy do Goniądza. Mąż został dyrektorem Państwowego Młodzieżowego Zakładu Wychowawczego, a ja byłam nauczycielką w tym zakładzie.

Eulalia Stasiewicz (Bałazy) 
była nauczycielką LO w latach 1951-56.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz