Moja klasa – zdawało się zbiór zupełnie przypadkowych ludzi, a jednak tworzących rewelacyjne puzzle, w którym niech tylko zabrakło jakiegoś elementu, a odczuwało się to natychmiast. Moi koledzy – najlepsi! Ogniska, które tradycyjnie kończyły się w moim pokoiku 2x2m (byli koledzy i ja – oni pewnie dochodzili do siebie po ognisku w przyjaznej atmosferze). Moje koleżanki do tańca i do różańca - z kilkoma do dziś ściskamy się przy każdej okazji. Z jedną wiąże się wspomnienie tak silne, że co roku od tych dwudziestu przeszło lat w Środę Popielcową dajemy sobie znak, że pamiętamy, jak po całonocnych ostatkach ocknęłyśmy się rano i „mocnym” akcentem rozpoczęłyśmy dzień, by po sekundzie zamrzeć z przerażenia: wszak Popielec!!! Martucho – pamiętam!
Święto Wiosny - czas przebieranek
Moi nauczyciele… Profesor Laskowska, która nie ukrywała podejrzeń, że nic dobrego ze mnie nie wyrośnie (kłaniam się nisko, jednak wcale jestem udana), której dosadne komentarze nt. naszej wiedzy rozbawiały mnie i rozbawiają do dziś. Jej słynne: chodź, zobaczymy, ile zdołasz donieść do tablicy… Profesor, chyba jedyna, przed którą czułam delikatne onieśmielenie.
Profesor Marciniak – moja miłość. Człowiek łączący w sobie niebywałą wrażliwość i szaloną porywczość. Krzyczał na wszystkich zapewne, na mnie zdarzyło się Profesorowi podnieść głos jedynie raz (zwykle bywałam przygotowana, wtedy pewnie palnęłam głupotę). Było to dla mnie przeżycie tak wstrząsające, że się poryczałam. Po wielu latach spotkałam Pana Marciniaka, który odkłaniając mi się dodał: Joasiu, ja na Ciebie raz krzyknąłem, a Ty tak płakałaś…
Moja wychowawczyni – profesor Greś, której powiedzonka mam w kajeciku do dziś. Profesor Subieta – dobroci niezmiernej. Dyrektor Jarmocik, któremu przeciwstawiałam się całym nastoletnim jestestwem – ja, średnio zdolna do kompromisów. Nie byłam pokorną uczennicą. Cierpiałam z tej okazji nie raz, ale i grono nie miało ze mną lekko.
Moje szkolne zadurzenia…Ech!!! Kraciaste koszule Jarka B. śniły się pewnie połowie żeńskiej części liceum. Zaś Tomka Gajewskiego pozdrawiam serdecznie z nadzieją, że zobaczymy się na zjeździe absolwentów.
Moi wyimaginowani wrogowie, z których jeden (doskonale się odnajdzie w tym tekście) okazał się zupełnie do rzeczy po… 25 latach.
Wreszcie moje szkolne mury. Te same przez 12 lat. Korytarze, łazienki, zaułki. Panie sprzątaczki, z którymi wszystko można było załatwić. Wy wszyscy…tęsknię za Wami!!!
Profesor Marciniak – moja miłość. Człowiek łączący w sobie niebywałą wrażliwość i szaloną porywczość. Krzyczał na wszystkich zapewne, na mnie zdarzyło się Profesorowi podnieść głos jedynie raz (zwykle bywałam przygotowana, wtedy pewnie palnęłam głupotę). Było to dla mnie przeżycie tak wstrząsające, że się poryczałam. Po wielu latach spotkałam Pana Marciniaka, który odkłaniając mi się dodał: Joasiu, ja na Ciebie raz krzyknąłem, a Ty tak płakałaś…
Moja wychowawczyni – profesor Greś, której powiedzonka mam w kajeciku do dziś. Profesor Subieta – dobroci niezmiernej. Dyrektor Jarmocik, któremu przeciwstawiałam się całym nastoletnim jestestwem – ja, średnio zdolna do kompromisów. Nie byłam pokorną uczennicą. Cierpiałam z tej okazji nie raz, ale i grono nie miało ze mną lekko.
Moje szkolne zadurzenia…Ech!!! Kraciaste koszule Jarka B. śniły się pewnie połowie żeńskiej części liceum. Zaś Tomka Gajewskiego pozdrawiam serdecznie z nadzieją, że zobaczymy się na zjeździe absolwentów.
Przygotowania do Studniówki
Moi wyimaginowani wrogowie, z których jeden (doskonale się odnajdzie w tym tekście) okazał się zupełnie do rzeczy po… 25 latach.
Wreszcie moje szkolne mury. Te same przez 12 lat. Korytarze, łazienki, zaułki. Panie sprzątaczki, z którymi wszystko można było załatwić. Wy wszyscy…tęsknię za Wami!!!
Joanna Guziejko
matura 1993
Asiu, i ani słowa o mnie?
OdpowiedzUsuń