sobota, 13 stycznia 2018

Wspominał dobrze Michałowo

O śp. Józefie Rzepeckim, nauczycielu i dyrektorze Liceum Ogólnokształcącego.


Informacja o śmierci Józefa Rzepeckiego dotarła do Michałowa z opóźnieniem.  Były nauczyciel (1956-1966) i dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie (1964-1966) zmarł 7 października 2017 r. w Tarnobrzegu. Jeszcze  w lipcu, pracując na książką o LO „Jest takie Liceum...”, kontaktowałam się z nim w sprawie jego biogramu. Gdy zadzwoniłam po raz pierwszy, bardzo się ucieszył, że ktoś odezwał się do niego z Michałowa i o Michałowo wypytywał. „Ach – Michałowo! - oczywiście że pamiętam” - usłyszałam przez telefon, mimo że pamięć zawodziła go już bardzo poważnie. Z trudem odtworzyliśmy szczegóły z biografii – Pan Józef niestety niewiele już pamiętał. Cieszył się na myśl o jubileuszu Liceum, chociaż jego stan zdrowia był już na tyle poważny, że  nie pozwalał na osobiste uczestnictwo w uroczystościach. Podał adres, na jaki  później wysłano zaproszenie na uroczystości jubileuszowe Liceum. 16 września 2017 r. uczestniczył w nich jego syn Andrzej Rzepecki, zamieszkały w Białymstoku.

Wprawdzie śp. Józef Rzepecki mówił w rozmowie telefonicznej o swych wspomnieniach i obiecał wysłać przez opiekunkę, zapoznałam się z nimi dopiero po jego śmierci, dzięki życzliwości syna. Do Michałowa przyjechał w 1956 r. z nakazu pracy. W pamięci wielu byłych uczniów michałowskiego liceum zapisał się jako pasjonat biologii. W pracowni miał rybki akwariowe, ale też i węża, którego pewnego razu uczniowie wypuścili w innej sali w czasie lekcji z innym nauczycielem. Chodziły słuchy, że robi doktorat i prowadzi badania naukowe.

W Archiwum Państwowym w Białymstoku zachowały się dwie opinie o Józefie Rzepeckim z 1960 r. Być może niezbędne one były do kontynuacji studiów na stopniu magisterskim. 14 marca 1960 r. dyrektor LO w Michałowie Władysław Chomicz w opinii o nim napisał: „Pracę swą traktuje poważnie i stara się maksymum włożyć wysiłku, aby młodzież mogła poznać lepiej i dokładniej otaczający świat. Wzbogaca pracownię w pomoce naukowe i dba o powiększanie zbiorów naturalnych. Był nagradzany pieniężnie za swą pracę. Chociaż pracuje czwarty rok, zapowiada się być dobrym nauczycielem swego przedmiotu. Dobrze by było, gdyby swe wyższe studia mógł zakończyć tytułem magistra”. Podobną opinię wystawił mu 21 marca 1960 r. także wizytator Szkół Licealnych Ogólnokształcących Z. Dąbrowski: „Jest on pracownikiem sumiennym i zdyscyplinowanym. Dobra znajomość materiału rzeczowego pozwala mu na osiąganie zadawalających wyników w pracy dydaktycznej. Pewne braki z zakresu metodyki nauczania są przez nauczyciela systematycznie likwidowane poprzez intensywną pracę samokształceniową. Dużo wysiłku wkłada Ob. Rzepecki w zaopatrywanie w pomoce naukowe pracowni biologicznej. Jako wychowawca cieszy się on zaufaniem, zarówno ze strony dyrekcji, jak i młodzieży szkolnej”.   
  
Józef Rzepecki urodził się 26 maja 1929 r. w Chmielowie w powiecie tarnobrzeskim. Był synem Adama i Stefanii z d. Gawryś. Naukę rozpoczął w rodzinnej miejscowości w 1936 r. Przerwał ją wybuch II wojny światowej. We „Wspomnieniach i esejach” (Sandomierz 2013) pisał: „Miałem wówczas 10 lat i skończone 3 klasy w starej szkole, więc pamiętam dokładnie tamten czas. (…) w 1939 roku wybuchła wojna. Dziatwa nie poszła do szkoły, nie miała tej przyjemności usłyszeć pierwszego dzwonka. Dlaczego? Po prostu dlatego, że wieś została zbombardowana i spalona. Aż dziw bierze – 1-go września wybuchła wojna wypowiedziana przez Niemców, a 2-go września lotnictwo niemieckie zbombardowało Bogu ducha winną wieś oddaloną od granicy i frontu o setki kilometrów. Ludzie chodzili przygnębieni, smętni, robota się nie kleiła. Prace polowe opóźniały się. W stodołach zaledwie pierwszy pokos siana zebrany, a zboże w dziesiątkach dojrzewało w polu. Będzie wojna – to nie tylko radio trąbiło – że nikt nam nie zrobi nic, bo z nami Śmigły-Rydz. (…) 2-go września 1939 roku to była sobota – dzień pogodny, słoneczny, ciepły. Chodziliśmy tylko w spodniach, koszulkach i boso. Niecodzienny widok zwrócił naszą uwagę – pojawienie się na niebie trzech samolotów krążących wysoko. Staliśmy wpatrzeni w nich, by rozpoznać, czy to nasze. Po niedługim czasie pojawiły się następne trójki, aż wreszcie była cała eskadra. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tylu samolotów naraz. (…) Samoloty po kilku okrążeniach zataczając coraz mniejsze koła obniżały swój lot nad Chmielowem, do tego stopnia, że widać było znaki rozpoznawcze w postaci krzyży. Lecące samoloty od strony Ocic rozpoczęły swoją szaleńczą działalność. Widzieliśmy na własne oczy, jak coś wypuszczają w kształcie wysokich szklanek lub butelek. Rozpoczęły się potężne wybuchy bomb – a w ślad za nimi pojawił się pożar. Nazajutrz po wiosce został tylko popiół z żarzącymi się węglami i sterczące kominy w szeregu po obu stronach drogi. (…) A oto bilans tragedii najstraszliwszej w historii Chmielowa. 60 osób zabitych, 150 rannych i 200 rodzin pod gołym niebem”. Józef Rzepecki znalazł się wśród rannych – odłamek bomby uszkodził mu nogę. Rodzina Rzepeckich z czworgiem dzieci zamieszkała w stajniach dworskich. W czasie wojny Józef Rzepecki zachorował jeszcze na czerwonkę.

Po wojnie ukończył gimnazjum w Tarnobrzegu i Liceum Pedagogiczne w Mielcu. Wspominał o trudnych powojennych czasach: „Po ukończeniu Liceum Pedagogicznego byliśmy pełnoprawnymi nauczycielami. Część poszła w teren uczyć w podstawówkach, a niektórzy mieli chętkę uczyć w liceum. Jaś Mityk i Romek Kosmalów zdecydowali się na studia w Krakowie na WSP. Ja też miałem taką chęć, ale warunki materialne na to nie pozwalały. Nam się spaliło całe gospodarstwo. (…) Przyodziewku ani butów nie było. (…) Mama była krawcową, więc tato (kupił) zdobył maszynę do szycia. Wieczorami i rankami szyła chłopom koszule, a kobietom bluzeczki. Tak ciułała grosiki, by mieć swoje pieniądze. (…) Zarobione szyciem pieniążki mama chowała do węzełka. Za nie kupiła granatowy koc od robotników, którzy pracowali w Dębie w wojskowości. (…) Ze wspomnianego koca Ludwik Ślęzak uszył mi płaszcz na zimę. Mama uszyła mi płaszcz z pałatki ruskiego bajca. (…) To był mój przyodziewek na studia do wielkiego miasta”. W latach 1949-1952 Józef Rzepecki studiował biologię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Był to pierwszy stopień studiów, po którym otrzymał nakaz pracy na Białostocczyźnie. 


Do Michałowa trafił jako nauczyciel biologii w 1956 r. Tu poznał żonę. W 1957 r. urodził się syn Andrzej, a w 1961 r. - córka Iwona. Pracował w Liceum Ogólnokształcącym przez 10 lat. W 1963 r. ukończył studia wyższe magisterskie z biologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracując w Michałowie zajmował się też badaniami naukowymi nad herpetofauną okolic Michałowa. Dotyczyły one relacji między zjawiskami fenologicznymi a gadami i płazami. Wyniki trzyletnich prac opublikował w „Przeglądzie Zoologicznym” oraz w niemieckim roczniku zoologicznym i w Katalogu Fauny Polskiej (1969). Moja wychowawczyni profesor Taissa Subieta wspomina jego lekcje biologii jako najciekawsze, dopóki w Liceum nie pojawił się Szymon Romańczuk, który zachwycił ją literaturą rosyjską. Gdyby nie on, pewnie wybrałaby do studiowania biologię. Od 1 września 1964 r. do 31 sierpnia 1966 r. Józef Rzepecki był dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie. Nie mając należytej satysfakcji z tej funkcji w 1966 r. przeniósł się do Studium Nauczycielskiego do Siedlec. Tam do 1970 r. był kierownikiem Wydziału Biologiczno-Chemicznego.
Po likwidacji Studium przeniesiony został do Białegostoku na kierownika sekcji biologii w Okręgowym Ośrodku Metodycznym. W latach 1974-1985 uczył także biologii w II Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku. Tak się złożyło, że w Michałowie uczył biologii mego wujka Mikołaja Naliwajko i jego żonę Dzitkę, a potem w Białymstoku - ich syna Andrzeja. Gdy wyczytywał z listy obecności Andrzeja Naliwajko nie omieszkał skomentować: „W Michałowie uczyłem Twoich rodziców, a teraz uczę ciebie”. Dwa lata przed emeryturą pracował w Instytucie Kształcenia Nauczycieli w Białymstoku. Za osiągnięcia w pracy zawodowej otrzymał wiele nagród i odznaczeń, m.in. Złoty Krzyż Zasługi.

W 1990 r. przeszedł na emeryturę i wrócił w rodzinne strony - zamieszkał w Tarnobrzegu. Zajmował się tam działalnością społeczną i publicystyczną. Pisał artykuły do „Tygodnika Nadwiślańskiego” i do „Zeszytów Nowodębskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego”. W 2006 r. ukazała się jego książka „Cywilizacja a zdrowie”, w 2013 r. - „Wspomnienia i eseje”, w 2015 r. – „Dokąd zmierzasz człowieku”, w 2016 r. – „Zapisane przemyślenia”. W ostatniej z nich przestrzegał przed zgubnymi dla człowieka i środowiska naturalnego skutkami nadmiernego rozwoju postępu technologiczno-cywilizacyjnego: „Natura może istnieć bez człowieka, ale człowiek bez Natury nigdy! Z naturą trzeba umieć współżyć. Z niej otrzymuje pokarm, wodę, powietrze. Jeśli zniszczy owe składniki, to zginie też człowiek”


22 grudnia 2017 r. 
Helena Głogowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz