O śp. Józefie Rzepeckim,
nauczycielu i dyrektorze Liceum Ogólnokształcącego.
Informacja o śmierci Józefa Rzepeckiego dotarła do Michałowa
z opóźnieniem. Były nauczyciel
(1956-1966) i dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie (1964-1966) zmarł
7 października 2017 r. w Tarnobrzegu. Jeszcze
w lipcu, pracując na książką o LO „Jest takie Liceum...”, kontaktowałam
się z nim w sprawie jego biogramu. Gdy zadzwoniłam po raz pierwszy, bardzo się
ucieszył, że ktoś odezwał się do niego z Michałowa i o Michałowo wypytywał.
„Ach – Michałowo! - oczywiście że pamiętam” - usłyszałam przez telefon, mimo że
pamięć zawodziła go już bardzo poważnie. Z trudem odtworzyliśmy szczegóły z
biografii – Pan Józef niestety niewiele już pamiętał. Cieszył się na myśl o
jubileuszu Liceum, chociaż jego stan zdrowia był już na tyle poważny, że nie pozwalał na osobiste uczestnictwo w
uroczystościach. Podał adres, na jaki
później wysłano zaproszenie na uroczystości jubileuszowe Liceum. 16
września 2017 r. uczestniczył w nich jego syn Andrzej Rzepecki, zamieszkały w
Białymstoku.
Wprawdzie śp. Józef Rzepecki mówił w rozmowie telefonicznej
o swych wspomnieniach i obiecał wysłać przez opiekunkę, zapoznałam się z nimi
dopiero po jego śmierci, dzięki życzliwości syna. Do Michałowa przyjechał w
1956 r. z nakazu pracy. W pamięci wielu byłych uczniów michałowskiego liceum
zapisał się jako pasjonat biologii. W pracowni miał rybki akwariowe, ale też i
węża, którego pewnego razu uczniowie wypuścili w innej sali w czasie lekcji z
innym nauczycielem. Chodziły słuchy, że robi doktorat i prowadzi badania
naukowe.
W Archiwum Państwowym w Białymstoku zachowały się dwie
opinie o Józefie Rzepeckim z 1960 r. Być może niezbędne one były do kontynuacji
studiów na stopniu magisterskim. 14 marca 1960 r. dyrektor LO w Michałowie
Władysław Chomicz w opinii o nim napisał: „Pracę swą traktuje poważnie i stara
się maksymum włożyć wysiłku, aby młodzież mogła poznać lepiej i dokładniej
otaczający świat. Wzbogaca pracownię w pomoce naukowe i dba o powiększanie
zbiorów naturalnych. Był nagradzany pieniężnie za swą pracę. Chociaż pracuje
czwarty rok, zapowiada się być dobrym nauczycielem swego przedmiotu. Dobrze by
było, gdyby swe wyższe studia mógł zakończyć tytułem magistra”. Podobną opinię
wystawił mu 21 marca 1960 r. także wizytator Szkół Licealnych
Ogólnokształcących Z. Dąbrowski: „Jest on pracownikiem sumiennym i
zdyscyplinowanym. Dobra znajomość materiału rzeczowego pozwala mu na osiąganie
zadawalających wyników w pracy dydaktycznej. Pewne braki z zakresu metodyki
nauczania są przez nauczyciela systematycznie likwidowane poprzez intensywną pracę
samokształceniową. Dużo wysiłku wkłada Ob. Rzepecki w zaopatrywanie w pomoce
naukowe pracowni biologicznej. Jako wychowawca cieszy się on zaufaniem, zarówno
ze strony dyrekcji, jak i młodzieży szkolnej”.
Józef Rzepecki
urodził się 26 maja 1929 r. w Chmielowie w powiecie tarnobrzeskim. Był synem
Adama i Stefanii z d. Gawryś. Naukę rozpoczął w rodzinnej miejscowości w 1936
r. Przerwał ją wybuch II wojny światowej. We „Wspomnieniach i esejach”
(Sandomierz 2013) pisał: „Miałem wówczas 10 lat i skończone 3 klasy w starej
szkole, więc pamiętam dokładnie tamten czas. (…) w 1939 roku wybuchła wojna.
Dziatwa nie poszła do szkoły, nie miała tej przyjemności usłyszeć pierwszego
dzwonka. Dlaczego? Po prostu dlatego, że wieś została zbombardowana i spalona.
Aż dziw bierze – 1-go września wybuchła wojna wypowiedziana przez Niemców, a
2-go września lotnictwo niemieckie zbombardowało Bogu ducha winną wieś oddaloną
od granicy i frontu o setki kilometrów. Ludzie chodzili przygnębieni, smętni,
robota się nie kleiła. Prace polowe opóźniały się. W stodołach zaledwie
pierwszy pokos siana zebrany, a zboże w dziesiątkach dojrzewało w polu. Będzie
wojna – to nie tylko radio trąbiło – że nikt nam nie zrobi nic, bo z nami
Śmigły-Rydz. (…) 2-go września 1939 roku to była sobota – dzień pogodny,
słoneczny, ciepły. Chodziliśmy tylko w spodniach, koszulkach i boso.
Niecodzienny widok zwrócił naszą uwagę – pojawienie się na niebie trzech
samolotów krążących wysoko. Staliśmy wpatrzeni w nich, by rozpoznać, czy to
nasze. Po niedługim czasie pojawiły się następne trójki, aż wreszcie była cała
eskadra. Nigdy w swoim życiu nie widziałem tylu samolotów naraz. (…) Samoloty
po kilku okrążeniach zataczając coraz mniejsze koła obniżały swój lot nad
Chmielowem, do tego stopnia, że widać było znaki rozpoznawcze w postaci krzyży.
Lecące samoloty od strony Ocic rozpoczęły swoją szaleńczą działalność.
Widzieliśmy na własne oczy, jak coś wypuszczają w kształcie wysokich szklanek
lub butelek. Rozpoczęły się potężne wybuchy bomb – a w ślad za nimi pojawił się
pożar. Nazajutrz po wiosce został tylko popiół z żarzącymi się węglami i
sterczące kominy w szeregu po obu stronach drogi. (…) A oto bilans tragedii
najstraszliwszej w historii Chmielowa. 60 osób zabitych, 150 rannych i 200
rodzin pod gołym niebem”. Józef Rzepecki znalazł się wśród rannych – odłamek
bomby uszkodził mu nogę. Rodzina Rzepeckich z czworgiem dzieci zamieszkała w
stajniach dworskich. W czasie wojny Józef Rzepecki zachorował jeszcze na
czerwonkę.
Po wojnie
ukończył gimnazjum w Tarnobrzegu i Liceum Pedagogiczne w Mielcu. Wspominał o
trudnych powojennych czasach: „Po ukończeniu Liceum Pedagogicznego byliśmy
pełnoprawnymi nauczycielami. Część poszła w teren uczyć w podstawówkach, a
niektórzy mieli chętkę uczyć w liceum. Jaś Mityk i Romek Kosmalów zdecydowali
się na studia w Krakowie na WSP. Ja też miałem taką chęć, ale warunki
materialne na to nie pozwalały. Nam się spaliło całe gospodarstwo. (…)
Przyodziewku ani butów nie było. (…) Mama była krawcową, więc tato (kupił)
zdobył maszynę do szycia. Wieczorami i rankami szyła chłopom koszule, a
kobietom bluzeczki. Tak ciułała grosiki, by mieć swoje pieniądze. (…) Zarobione
szyciem pieniążki mama chowała do węzełka. Za nie kupiła granatowy koc od
robotników, którzy pracowali w Dębie w wojskowości. (…) Ze wspomnianego koca
Ludwik Ślęzak uszył mi płaszcz na zimę. Mama uszyła mi płaszcz z pałatki
ruskiego bajca. (…) To był mój przyodziewek na studia do wielkiego miasta”. W
latach 1949-1952 Józef Rzepecki studiował biologię w Wyższej Szkole Pedagogicznej
w Krakowie. Był to pierwszy stopień studiów, po którym otrzymał nakaz pracy na
Białostocczyźnie.
Do Michałowa
trafił jako nauczyciel biologii w 1956 r. Tu poznał żonę. W 1957 r. urodził się
syn Andrzej, a w 1961 r. - córka Iwona. Pracował w Liceum Ogólnokształcącym
przez 10 lat. W 1963 r. ukończył studia wyższe magisterskie z biologii na
Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracując w Michałowie zajmował się też badaniami
naukowymi nad herpetofauną okolic Michałowa. Dotyczyły one relacji między
zjawiskami fenologicznymi a gadami i płazami. Wyniki trzyletnich prac
opublikował w „Przeglądzie Zoologicznym” oraz w niemieckim roczniku
zoologicznym i w Katalogu Fauny Polskiej (1969). Moja wychowawczyni profesor
Taissa Subieta wspomina jego lekcje biologii jako najciekawsze, dopóki w Liceum
nie pojawił się Szymon Romańczuk, który zachwycił ją literaturą rosyjską. Gdyby
nie on, pewnie wybrałaby do studiowania biologię. Od 1 września 1964 r. do 31
sierpnia 1966 r. Józef Rzepecki był dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie.
Nie mając należytej satysfakcji z tej funkcji w 1966 r. przeniósł się do
Studium Nauczycielskiego do Siedlec. Tam do 1970 r. był kierownikiem Wydziału
Biologiczno-Chemicznego.
Po likwidacji
Studium przeniesiony został do Białegostoku na kierownika sekcji biologii w
Okręgowym Ośrodku Metodycznym. W latach 1974-1985 uczył także biologii w II
Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku. Tak się złożyło, że w Michałowie uczył
biologii mego wujka Mikołaja Naliwajko i jego żonę Dzitkę, a potem w Białymstoku
- ich syna Andrzeja. Gdy wyczytywał z listy obecności Andrzeja Naliwajko nie
omieszkał skomentować: „W Michałowie uczyłem Twoich rodziców, a teraz uczę
ciebie”. Dwa lata przed emeryturą pracował w Instytucie Kształcenia Nauczycieli
w Białymstoku. Za osiągnięcia w pracy zawodowej otrzymał wiele nagród i
odznaczeń, m.in. Złoty Krzyż Zasługi.
W 1990 r.
przeszedł na emeryturę i wrócił w rodzinne strony - zamieszkał w Tarnobrzegu.
Zajmował się tam działalnością społeczną i publicystyczną. Pisał artykuły do
„Tygodnika Nadwiślańskiego” i do „Zeszytów Nowodębskiego Towarzystwa
Społeczno-Kulturalnego”. W 2006 r. ukazała się jego książka „Cywilizacja a
zdrowie”, w 2013 r. - „Wspomnienia i eseje”, w 2015 r. – „Dokąd zmierzasz
człowieku”, w 2016 r. – „Zapisane przemyślenia”. W ostatniej z nich
przestrzegał przed zgubnymi dla człowieka i środowiska naturalnego skutkami
nadmiernego rozwoju postępu technologiczno-cywilizacyjnego: „Natura może
istnieć bez człowieka, ale człowiek bez Natury nigdy! Z naturą trzeba umieć współżyć.
Z niej otrzymuje pokarm, wodę, powietrze. Jeśli zniszczy owe składniki, to
zginie też człowiek”
22 grudnia 2017 r.
Helena Głogowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz