sobota, 27 sierpnia 2016

Wspomina Cezary Krysztopa, rocznik 1993


Każdy kończył jakieś szkoły. No dobrze, prawie każdy. Więc to, że ja kończyłem jakieś liceum zapewne nie jest niczym oryginalnym. Natomiast moje liceum zapewniam Was, samo w sobie jest. Mała szkoła, która nie miała nawet własnego budynku, ponieważ mieściła się na ostatnim piętrze michałowskiej podstawówki, w związku z czym w jakimś sensie do jednej szkoły chodziłem 12 lat, spotykałem tych samych ludzi, w jednej ławce siedziałem z kolegą Marcinem, niech mi wybaczy, że nie pamiętam dokładnie, siedem lub osiem lat.
To liceum powstało w 1947 roku jako pierwsze w powiecie białostockim, zdążyło wychować profesorów, ministrów, doktorów, księży, oficerów, nauczycieli i wielu wielu innych wartościowych ludzi. Znany Wam być może po części z filmu ” U Pana Boga za piecem” klimat sprawił, że zawsze byli to ludzie kolorowi, piękni wewnętrznie, z mocnymi kręgosłupami i jedyni w swoim rodzaju. W wyniku wielu reorganizacji, spowodowanej bezrobociem emigracji oraz traktowania po macoszemu prowincji przez wiele rządów po 1989 roku, niestety szkoła podupadła.

Jednakowoż, w 2017 będzie obchodziła swoje siedemdziesięciolecie i z tej okazji będzie miał miejsce zjazd abiturientów, w związku z którym zbiera się wspomnienia jakie wynieśli z Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie. Więc i ja z tej okazji dorzucę swoje trzy grosze.

Otóż moje Liceum zaczęło się smutno. W 1989 zdążyłem bardzo dobrze zdać egzaminy, Rodzice zdążyli być ze mnie dumni. A potem, jeszcze przed wakacjami zmarła Mama. Nie będę Was epatował tym co się ze mną wtedy działo, choć w dużym stopniu do dzisiaj stanowi to o tym kim jestem. Dość, że można powiedzieć, że w jakimś sensie cofnąłem się w rozwoju. Wyglądałem może na trzynastolatka i to dość niezdrowego. Pierwszą klasę przeczołgałem się jak w malignie, pamiętam głównie idiotyczne pytania, pt. „Czy Mama ci się czasem śni?”, o które nie mam żalu, ponieważ zadawali je ludzie, którzy chcieli mi jakoś pomóc, pokazać, że w tym trudnym dla mnie czasie są ze mną. Dopiero w drugiej klasie zacząłem dochodzić do siebie.

I muszę Wam powiedzieć, że odczuwam ogromną wdzięczność wobec ludzi, z którymi chodziłem wtedy do klasy. Nie to, że się nade mną jakoś wytrząsali, po prostu stworzyliśmy tak zgraną grupę, że w jakimś sensie zastąpili mi Rodzinę, która po śmierci Mamy uległa daleko idącej destrukcji. To pomogło mi zapomnieć, pozbierać się i poskładać na nowo. Odnalazłem pośród nich swoje miejsce, swoją rolę. Dzięki Kowalowi wiecznemu outsiderowi, Kornelowi, który był w klasie równoległej, ale przyznaliśmy mu honorowe członkostwo naszej, Morycowi, z którym laliśmy się na przerwach i na lekcjach, dzięki Oczkinsowi i Filipowi, którzy zapewniali nieustanny program artystyczny, Marcie, która nam wszystkim matkowała, Reni, Asi i wielu innym, niech mi wybaczą, że ich nie wymienię, ale nie wiem czy by sobie tego życzyli (wymienieni najwyżej dadzą mi w zęby;)). Oczywiście każdy w tej grupie odnalazł się na swój sposób, ale nawet ci którzy ją kontestowali, stanowili jej część.

Razem spędzaliśmy czas, graliśmy w butelkę (a dziewczyn w klasie było chyba dwa razy więcej niż chłopców:)), piliśmy tanie wina na ogniskach, w parku i po innych kątach, odstawialiśmy brawerie na biwakach na Zalewie Siemianówka, rzucaliśmy się krzesłami zamknięci w klasie na przerwie, rozjeżdżaliśmy ludzi na szkolnym korytarzu jeżdżąc na stojaku pod projektor, wrzucaliśmy sobie ciężkie przedmioty do teczek, rzucaliśmy się kawałkami opuncji i lotkami ze szpilki, gumki i kawałka papieru, graliśmy w koniki, siadając jeden drugiemu na ramionach i usiłując przewrócić parę przeciwną, żyliśmy we własnym świecie, który abstrahował od szarej rzeczywistości początku lat dziewięćdziesiątych, które z takimi małymi miejscowościami jak Michałowo obeszły się dość okrutnie.

Dzisiaj rozeszliśmy się i rozjechali w różnych kierunkach, jednym powiodło się lepiej innym gorzej. o wielu nie wiem nic lub prawie nic. Zapewne dziś w wielu kwestiach byśmy się nie zgodzili, a być może jedyna rzecz co do której moglibyśmy się zgodzić to muzyka (chyba tylko dwóch chłopaków w klasie, jeśli dobrze liczę nie miało wtedy długich włosów). Natomiast w dużym stopniu to kim dzisiaj jestem, a być może i to, że w ogóle jestem, jest efektem tego kim byłem wtedy a jeszcze bardziej efektem tego kim byli dla mnie ci ludzie.

Dlatego Ludzie, gdziekolwiek teraz jesteście, dziękuję Wam i tęsknię za Wami.


Cezary Krysztopa, lata 1989-1993

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz